zefir454 - 7, 6, 2010

Wspomnienia pani Heleny Zawadzkiej.


    Pani Helena przyjechała z Mariampola w powiecie stanisławowskim. Urodziła się w 1926 roku. Miała trzy siostry- Anielę, Janinę i Stefanię. Ojciec pani Heleny zginął w wypadku mając zaledwie 43 lata. Jej kuzynka zginęła w wieku 17 lat z rąk Ukraińców. Po śmierci ojca duża część obowiązków spadła na nią, była spośród rodzeństwa najstarsza.
Pamięta nieprzespane noce, oczekiwanie w strachu, kiedy banderowcy przyjdą do jej domu (robili to najczęściej pod osłoną nocy). Jej mama była słabą, schorowaną kobietą i niewiele mogła jej pomoc. Pani Helena, pomimo wielkiego cierpienia, jakiego doznała od swych pobratymców- Ukraińców, nie chce o tym opowiadać, bo zbyt wiele ją to kosztowało. Poza tym uważa, że nie ma co rozdrapywać starych ran. Stara się o tym zapomnieć. A te nieszczęścia, których sama doświadczyła, zostawia samej sobie i nie chce o tym wspominać.







    Pani Helena z domu Tomczak, znała swego męża jeszcze z Mariampola. Po przyjeździe do Smolna wyszła za niego za mąż w 1947 roku. Wcześniej jej przyszły mąż- Michał Zawadzki był przez kilka lat na robotach przymusowych w Niemczech. Dopiero po jego przyjeździe tutaj, postanowili się pobrać. Wspomniała, że jej ciocia Rozalia Wójcik była na zsyłce w Kazachstanie. Pamięta, jak ojciec przesyłał paczki z żywnością cioci Rozalii. Po powrocie z zesłania, rodzina Wójcików osiadła w Gdańsku. Wspomniała, że drużką na jej ślubie była córka cioci Rozalii, z którą bardzo dobrze się znała. Przypomniała sobie, że ślubu udzielał im ksiądz Marcin Stefanicki, który był przed wojną proboszczem w Janowie koło Trembowli. Ksiądz był już wtedy w podeszłym wieku. Niedługo potem wyjechał gdzieś na północ i wkrótce zmarł. Pani Helena zaraz po przyjeździe, mieszkała z rodziną w domu, gdzie mieszka teraz pan Walczak. Dopiero gdy wzięła ślub, to otrzymała mieszkanie, w którym mieszka do dziś.
    Nie ma miłych wspomnień, jeśli chodzi o sam przyjazd do Smolna. Podróż trwała w okropnych warunkach przez 7 tygodni. Gdy już dotarła z rodziną do Smolna, to wieś wyglądała ponuro- puste, odrapane domy, niektóre bez okien i drzwi, splądrowane przez szabrowników, puste stodoły i budynki gospodarcze. Przyznaje jednak, że dom w którym mieszka do tej chwili ,był w dosyć dobrym stanie.
Pani Zawadzkiej udało się przywieźć ze sobą jednego konia i trochę drobnego dobytku. Później, gdy już była zamężna, powoli jej los zaczął się poprawiać, ale było to okupione bardzo ciężką pracą. Mieli już dosyć duże gospodarstwo, przy którym pracy nie brakowało.
    Przypomniała sobie, jak syn jej siostry Janiny Tomczak, utopił się w rzece koło mostu obok domu pana Klementowskiego. Siostra jej strasznie rozpaczała po jego śmierci.
    Jeśli chodzi o kościół, to pamięta, że zaraz po przyjeździe do Smolna, był bardzo zniszczony. Wewnątrz było mnóstwo gruzów, śmieci, kościół był w środku pusty, bez żadnych sprzętów. W tamtym czasie bardzo wielu ludzi chodziło do kościoła i pracowało przy jego naprawianiu. Przez ten czas musieli chodzić lub jeździć na msze do Kargowej lub Trzebiechowa.
    Pani Zawadzka wzięła ślub kościelny w 1947 roku, ale cywilny dopiero w 1949 roku w Trzebiechowie. Kiedyś śluby cywilne nie były tak powszechne jak teraz. Jednak ślub cywilny po wojnie był coraz bardziej potrzebny do spraw meldunkowych i urzędowych.
    Pamięta, że we wsi były różnego rodzaju warsztaty usługowe. Np. zakład szewski miał pan Tomczak, u którego nieraz zamawiała buty. Wspomniała o piekarni pana Pigłasa i o sklepach. W pierwszym sklepie, który funkcjonował we wsi po wojnie. znajdował się przy stacji kolejowej, sprzedawała tam pani Natalia Wenne (jeszcze wtedy Czerniachowska). Wspomniała też, że wielokrotnie jeździła z mężem do młyna w Smolnie Małym. Jeśli chodzi o stację kolejową, to pamięta, że na pewno pierwszym zawiadowcą był pan Holz. Znała go dosyć dobrze. Później, gdy się rozchorował, wyjechał do Sulechowa, gdzie po jakimś czasie zmarł. Była nawet na jego pogrzebie. Po panu Holzu zawiadowcą stacji był pan Broniszewski. Wg pani Heleny, był to człowiek zdyscyplinowany o wojskowym drylu, niedostępny, stanowczy, trochę szorstki w rozmowie. Za jego kadencji kasjerem był już pan Szałapata, który funkcję tę pełnił przez wiele lat. Z kolei ojciec pana Szałapaty- Władysław, był przez wiele lat grabarzem. Wykonywał też nagrobki i wszystkie prace związane z pochówkiem.
    Według pani Zawadzkiej, pierwszym sołtysem we wsi mógł być Dronia ( a może administratorem?). Mieszkał on w obecnym domu p. Pławskich. Po nim jego następcą był pan Fafuła, ale co do kolejnych sołtysów, to pani Helena nie jest pewna.
Prawdopodobnie to właśnie pan Dronia zajmował się przydziałem mieszkań i ziemi. Np. przyznał piękny i duży dom panu Józefowi Kostańskiemu z Mariampola. Wynika więc z tego, że pan Dronia oprócz funkcji sołtysa (jeśli taką pełnił) miał jeszcze ważniejszą- zajmował się przydziałami domów i gospodarstw.
    Pani Zawadzka przypomniała, że w pierwszych latach po ich przyjeździe miały miejsce niesnaski i nieporozumienia między osadnikami z Mariampola i z Janowa. Jednak z biegiem czasu było już coraz lepiej. Ona sama tłumaczy sobie to tym, że przyjechali tu ludzie
z różnych kultur, o różnych obyczajach i różnej mentalności. Jednak po jakimś czasie różnice te zacierały się i dzisiaj można powiedzieć, ze tworzymy w miarę zgodną społeczność.
    Pani Helena od najmłodszych lat musiała ciężko pracować i nie zwracała szczególnej uwagi na takie rzeczy jak polityka, czy życie towarzyskie, nie miała na to po prostu czasu. Musiała dbać o wychowywanie dzieci, a oprócz tego mieli przecież razem z mężem dosyć spore gospodarstwo, na którym pracy nigdy nie brakowało.

Alberghi Isola Norfolk www.ehotelsreviews.com internet zawoja